niedziela, 24 lipca 2016

1. Co za dzień..

  Tu nigdy nie świeci słońce. Nigdy nie czułem tu na skórze powiewu ciepłego wiatru. Nie istnieje coś takiego jak życzliwość, troska, opieka. O miłości można tylko pomarzyć. Mrok ogarnia wszystko i wszystkich. Kobiety wyglądają przerażająco, mężczyźni są piękni. Burze, deszcz, ostry lodowaty deszcz to tu codzienność. Rzadko można trafić na spokojny jednak po chmurny dzień. Śmiertelnicy, chrześcijanie, wyobrażają sobie to miejsce zupełnie inaczej. Dziwne czerwone stwory z rogami, wyrastającymi zazwyczaj z głowy, stojące przy kotle z piekielnym ogniem, mieszające w nim dusze grzeszników ciesząc się przy tym niezmiernie. Do tego powinny mieć czarne osmolone widły. Smród siarki unoszący się dookoła.. Tak właśnie wyobrażają sobie piekło. 
  Stojąc tak jakby przed moim domem, zastanawiałem się do czego tym razem jestem niezbędny ojcu. Mój ojciec był diabłem, władcą piekła. On był tu najważniejszy a zaraz po nim ja. Wszyscy ,, mieszkańcy'' piekła byli nam podporządkowani, nie mogli się sprzeciwiać.. Biorąc głęboki wdech wyjątkowo czystego dziś powietrza, przekroczyłem próg. Olbrzymia budowla przypominająca stary opuszczony zamek, była miejscem w którym się wychowałem. Na zewnątrz można by powiedzieć że zniszczona przez upływ czasu i czynniki naturalne. Obrośnięta wyschniętą winoroślą przyprawiała o dreszcze. W środku zaś jak w nowo wybudowanym pałacu. Śnieżno biały granit zdobił podłogę i schody po obu stronach. Z sufitu wisiały kryształowe żyrandole które zapalane były na specjalne okazje, w ogromnych oknach wisiały czarne, długie do samej ziemi zasłony. Na ścianach widniały rodzinne fotografie oraz portret mojego ojca. 
- Chciałeś mnie widzieć.. - Wchodząc do gabinetu ojca ujrzałem go ze szklanką czystej.
- Tak synu.. Za dokładnie miesiąc minie 7 lat odkąd Chris Callaway poświęcił swoją żonę.. Wiesz co to oznacza mój drogi? - Mówiąc to na jego twarzy malował się szyderczy uśmiech. Podsuną mi szklankę wódki którą bez wahania ująłem w dłoń. Tak.. Doskonale wiedziałem. Callaway zawarł z moim ojcem pakt. Co siedem lat musi poświęcić duszę bliskiej mu osoby. Po co? By zostać nieśmiertelny. Pierwsza była jego żona, zgodziłem się być.. Jeśli można to tak nazwać, posłańcem który wykona zadanie. Musiałem zabić. 
- Tak, wiem.- Mój głos przerwał panującą ciszę. -Kto tym razem?
- Jego córka.- Usiadł w ogromnym skórzanym fotelu po czym wyciągną kawałek papieru i położył na mahoniowym biurku, szybkim ruchem opróżniłem szklankę z alkoholem i sięgnąłem jak się okazało po fotografię. Widniała na niej piękna blond włosa dziewczyna, nie mogłem określić koloru jej oczu. Widziałem w nich każdy możliwy kolor tęczówki. Aż żal pozbawiać jej tego blasku w oku, tych różowych policzków. Kobiety w piekle stają się piękne po trzech butelkach czystej wódki.. Na ziemi to co innego. 
- Jak ma na imię? 
- Chloe..- Rzucił obojętnie.- Najlepiej  by było jak byś zszedł na ziemie już dziś. Nie wiem jak działasz, jaki masz plan ale wiem, że jest skuteczny.
- No dobrze.- Korzystając z okazji iż ten wstał i zwrócił się przodem do okna, zabrałem butelkę z alkoholem i wyszedłem z gabinetu. Plusem bycia synem diabła jest to, że jest się tzw. demonem i chcąc nie chcąc jestem jednym najpotężniejszym demonem. Ojciec stworzył jeszcze kilku by stworzyć mi konkurencje. 
  Obmyślając plan działania, poszedłem po schodach do swojego pokoju. Był to jedyny jasny pokój w całym zamku, lubiłem biel. Do małego plecaka zabrałem najpotrzebniejsze mi rzeczy po czym wyszedłem. By przejść z piekła na ziemie musiałem dotrzeć do Bramy Światów. Jest to kamienne przejście niczym nie różniące się od zwykłem kamiennej bramy dzielącej dwa światy, jednak zwykły śmiertelnik po przekroczeniu jej dalej jej w swoim świecie ale kiedy przejdzie przez nią z osobą nieśmiertelną przekracza dopiero granice. Wychodząc z domu z butelką alkoholu w jednej ręce a plecakiem w drugiej, zamknąłem oczy. Kiedy je utworzyłem byłem tuż przed Bramą. Spojrzałem na alkohol, przyłożyłem usta do butelki a jej zawartość zaczęła palić moją krtań. Odrzuciłem już pustą butelkę i przekroczyłem granicę światów [...]




- Chloe, wstawaj!! Zaraz spóźnisz się do pracy!- Cisza... - Chloe do cholery! Nie będę świecić za Ciebie oczami!!- Ledwo co rozumiałam co do mnie mówiono. Przez pierwsze chwile tuż po obudzeniu nie ma ze mną żadnego kontaktu. Owinięta białą, puchową kołdrą spojrzałam na zegarek stojący na szafce tuż koło łóżka. Siódma pięćdziesiąt dwie... Na ósmą zaczynam prace więc mam nie całe osiem minut...
- O kurde..- Mruknęłam wciskając twarz w poduszkę. Westchnęłam i podniosłam się z  mojego ulubionego miejsca na ziemi. Chwiejnym i ciężkim krokiem, skierowałam się do łazienki. Umyłam twarz, nałożyłam delikatny makijaż i upięłam swoje blond włosy w kucyk. O śniadaniu mogłam tylko pomarzyć. Szybko ubrałam białą bluzkę i granatowe jeansy. Zabrałam telefon z szafki i zbiegłam po schodach do wyjścia. Byłam na pewno już spóźniona. Chwyciłam kluczyki od samochodu i otworzyłam drzwi wpuszczając do domu świeże powietrze. 
- Wychodzę!- Rzuciłam szybko i pobiegłam do samochodu. Był to czarny Land Rover Evoque. Wsiadając zorientowałam  się, że pogoda diametralnie się zmieniła. Błękitne niebo pokryły czarno szare chmury które na pewno zwiastowały deszcz, zaczął wiać zimny, ostry wiatr. A ja nie wzięłam żadnej bluzy ani kurtki. Ehh trudno. Włożyłam kluczyki do stacyjki, włączyłam silnik i odjechałam spod domu do pracy.  Nie  była to praca o której marzyłam ale zawsze coś. Kelnerki w małych barach zawsze dostawały jakieś dodatkowe pieniądze za ładną buzię czy miłą obsługę. Tak jak myślałam, z nieba spadła ściana deszczu. Zapowiada się świetny weekend. Może zadzwonię do Katherine i zrobimy babski wieczór.. 
  Droga spod domu do baru zajęła mi chwilę. Parkując za barem, zabrałam telefon i parasolkę która leżała na tylnym siedzeniu. Deszcz głośno obijał się o samochód jak i asfalt. Szybko przeszłam z parkingu do budynku. Na wejściu poinformowano mnie, że dziewczyna która również była kelnerką zachorowała i muszę sobie dać sobie radę sama. Świetnie. Zawiązałam w pasie obrzydliwy czerwony fartuszek i poszłam obsługiwać klientów. Na całe szczęście było ich nie wielu. 
- Cześć złotko.- Zawołał stały bywalec baru Ray, był typowym starym podrywaczem. Często proponował kelnerkom, że dużo im zapłaci jeśli pójdą z nim do łóżka. 
- Co podać?- Spytałam nawet na niego nie patrząc.
- Poproszę kawę i Ciebie na deser.- W obrzydliwy sposób oblizał usta i puścił mi oczko.
- Kawa z mlekiem czy śmietanką? - Postanowiłam ignorować jego ,,zaloty''
- Z mlekiem.- Odpowiedział wyraźnie zły, że nie zwróciłam na niego uwagi. Odwróciłam się i poszłam za bar. Nastawiłam kawę w ekspresie i oparłam się biodrami o niski blat. Na dworze panowało istne piekło. Brakowało tylko burzy której wręcz nienawidzę. Pod barem leżał mój zeszyt do matematyki z którego w wolnej chwili się uczyłam. Jako, że Ray był jedyny to postanowiłam wykorzystać tą chwilę. Zaniosłam mu tylko kawę i zabrałam się do powtarzania materiału. Nagle w całym lokalu zgasło światło co wiązało się z utratą prądu. Rewelacja. Szefa nie ma a zorientowałam się, że mój telefon leży rozładowany a jak na złość nie zabrałam ładowarki.. 
- Widzisz skarbie... Chyba nadeszła pora na deser. - Zawołał Ray wstając z miejsca i kierując się prosto w moją stronę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz